Pomimo niedoskonałości, wydane cztery lata temu "Lost in Random" niewątpliwie posiadało również piękną duszę. Ekipa ze studia Zoink garściami czerpała z estetyki "Miasteczka Halloween" i
Pomimo niedoskonałości, wydane cztery lata temu "Lost in Random" niewątpliwie posiadało również piękną duszę. Ekipa ze studia Zoink garściami czerpała z estetyki "Miasteczka Halloween" i "American McGee’s Alice", nie tracąc przy tym własnej tożsamości. Tytuł ten utkwił mi w pamięci na tyle mocno, że informacja o planowanym sequelu niesamowicie mnie ucieszyła. Niestety, musiałam delikatnie przyciszyć fanfary, gdy okazało się, że studio zostało wchłonięte przez Thunderful Group, a o kolejnej przygodowej grze akcji nie mam już co marzyć. Zamiast tego sprezentowano nam grę, nad którą unosi się delikatny powiew greckiego powietrza.
Thunderful Publishing
"Lost in Random: The Eternal Die" nadal będzie polegać na rzucaniu kością i próbie przeciągnięcia Losu na naszą stronę. Z tą różnicą, że zamiast przeżywać kolejną historię z rezolutną Even, wcielimy się w rolę dotychczasowej antagonistki. Królowa Aleksandra zostaje pozbawiona swoich mocy i zmuszona jest do stanięcia w szranki ze Skoczkiem Widmorem, ucieleśnieniem zła odpowiedzialnym również za wydarzeniami z pierwszej części gry. Największą zmianę przynosi sama rozgrywka, której najbliżej chyba do nagradzanego i uwielbianego "Hadesa". W przypadku tak skrajnych eksperymentów można spodziewać się albo spektakularnej porażki, albo miłej niespodzianki. Z ulgą muszę przyznać, że "Lost in Random: The Eternal Die" to ten drugi przypadek.
Thunderful Publishing
By rozprawić się z ucieleśnieniem Czarnej Kości, Aleksandra zostanie przeczołgana przez koszmarne wersje miejsc, które zna ze swojego dzieciństwa. Widmor bez wahania wykorzysta przeszłość dziewczyny przeciw niej samej. Powiedzie ją przez największe koszmary, wyciągając na wierzch wszystkie przykre wspomnienia, dodatkowo wykręcając je tak, by jeszcze mocniej straumatyzować dziewczynę.
Thunderful Publishing
Gra poprowadzi Aleksandrę przez cztery zróżnicowane biomy. Żeby nie zdradzać zbyt wiele, napiszę tylko, że przygodę rozpoczniemy dość klasycznie – w zatęchłym i pamiętającym lepsze czasy zamczysku. Z jego murów przeniesiemy się na buchające trującymi oparami bagna, by następnie skierować swoje kroki w odrobinę zimniejsze miejsce. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że będziemy cierpieć na niedobór zawartości. Należy jednak wziąć pod uwagę, że gramy w rasowego rougelite’a i do Skoczka Widmora nie dotrzemy na raty. Jeśli zbierzecie do kupy pozostałe elementy składowe rozgrywki, marzenia o jeszcze jednym biomie bardzo szybko wywietrzeją Wam z głowy.
Thunderful Publishing
Koszmary snute przez złola rozmieszczone są w segmentach przypominających grę planszową. Każdy obszar wywołuje losową aktywność. A jest ich tutaj całkiem sporo. Na gracza czekają standardowe starcia z wrogami, Wyzwania Kości zarządzane przez prastarego Prezentera Gier, Zakłada Rzucacza, a nawet segmenty zręcznościowe. Poza tym, natkniemy się na liczne nawiązania do przeszłości udręczonej królowej. Tu i ówdzie pozbieramy też przedmioty fabularne istotne dla uratowanych sojuszników. Byłam pod wielkim wrażeniem tego, jak potężnie obudowano ten świat fabułą. Mnóstwo tu smaczków i nawiązań do pierwszej części gry, a każdy run przynosił nowe informacje o zwiedzanym świecie.
Thunderful Publishing
Jak już wspomniałam, nie da się tu uniknąć porównań z produkcją Supergiant Games. Choć pierwsze podejście rozpoczniemy z mieczem, to wraz ze zdobywaniem żarbryłek uda nam się ostatecznie pozyskać cztery bronie. Mi osobiście najbardziej przypadł do gustu Strzałomiot Siedmiopatrzności, czyli mówiąc po naszemu – łuk. Gra absolutnie nie wymusza na nas konkretnego stylu rozgrywki. Każda broń posiada odrębne warianty potężnych ataków, co otwiera szeroki wachlarz możliwości, jeśli chodzi o buildy. I tak, w przypadku łuku możemy m.in. używać krótszych, ale wybuchających strzałów lub zdecydować się na wytworzenie widma nakładającego osłabienie na wrogów. Ataki Lancą zwiększą nasze szczęście bądź zwiększą szanse na wyzwolenie błyskawicy. Momentami na ekranie dzieje się bardzo dużo, choć to akurat nie jest zasługa samych broni.
Thunderful Publishing
Poza nimi, ogromne znaczenie dla rozgrywki będą miały relikty. Te wypadają losowo ze skrzynek. Każdy z nich ma też przypisany do siebie kolor. I tu zaczyna się prawdziwa zabawa. Relikty musimy układać na odrębnej siatce tak, by w jednej linii znalazły się minimum trzy przedmioty tego samego koloru. Optymalne ustawienie ściąga dany kolor z planszy i podbija dodatkowe statystyki odpowiedzialne za natarcia, szczęście czy też ataki magiczne. W trakcie gry trafimy również na specjalne barwniki. Ich użycie może nie tylko zmienić niepasujący nam kolor, ale też zabarwić na nowo zużyty już przedmiot. Nie polecam natomiast wrzucania reliktów gdzie popadnie, bo pod koniec gry możemy mieć problem ze sprawnym dopasowywaniem kolorów.
Thunderful Publishing
Ostatni będą pierwszymi, gdy dorzucę do tego jeszcze karty, które dobieramy na samym początku lochu. Przywołują one lewitujące kule, zatruwają cel albo wywołują błyskawice. A to nie koniec niespodzianek, bo wszystkich przedmiotów jest w grze naprawdę sporo. Sprawia to, że liczba kombinacji przekręca licznik i pozwala tworzyć momentami bardzo cudaczne narzędzia mordu. W ostateczności możemy też rzucać w przeciwnika kostką, która posiada swój własny kolor i współczynnik do podbijania.
Thunderful Publishing
Bossowie nie będą nas oszczędzać. Może jest ich niewielu, ale potrafią napsuć krwi. Zwłaszcza gdy zdecydujemy się na grę w domyślnym trybie trudności. Znoje walk łagodzą nieco umiejętności wykupywane za pył z oczek, ale napocimy się, zanim w jakikolwiek sposób zaczniemy czerpać z nich korzyść. Po wgnieceniu w ziemię przez ogromną żabę lub księżną Dublet znów obudzimy się na śmietniku, a jedyne, co przeniesiemy do kolejnej rozgrywki, to rozwinięte bronie i umiejętności. Dodam jeszcze, że po skończeniu gry otwierają się przed nami nowe wyzwania, więc jeśli będzie Wam za łatwo – proszę bardzo, możecie sobie utrudniać do woli.
Thunderful Publishing
Pierwsze "Lost in Random" nie posiadało polskiego tłumaczenia. Sequel natomiast wygrywa, jeśli chodzi o kreatywność, zabawy słowem i próbę przeniesienia sensu oryginalnych nazw na rodzimy język. Wielkie propsy dla ekipy odpowiedzialnej za tłumaczenie. To duża wartość dodana tej gry.
Thunderful Publishing
"Lost in Random: The Eternal Die" wpadło poniekąd do tego samego worka, co "Lies of P". Garściami czerpie z fenomenalnego, odnoszącego sukcesy tytułu, zachowując jednocześnie przy tym własną tożsamość. Nie było to łatwe zadanie, gdyż kopiując, można bardzo łatwo popaść w odtwórczość. Tu na szczęście nie mamy do czynienia z takim przypadkiem. Podchodziłam do tego tytułu z dużymi obawami, ale ostatecznie bawiłam się przy nim fantastycznie i czerpałam radość z każdego odkrywanego skrawka tego unikalnego świata.